13-miesięczny Filipek, który nagle trafił do szpitala z powodu szybkiego pogorszenia się stanu zdrowia, nie żyje. Rodzice dziecka stwierdzili, że wina leży po stronie medyków, którzy zbyt długo oczekiwali na transport między szpitalami.
Jak opisuje portal „Echo Dnia”, 7 listopada chłopiec nagle zaczął mieć problemy z oddychaniem. Matka dziecka w rozmowie z dziennikiem przekazała, że udała się z nim do przychodni w Rytwinach. Sytuacja szybko się pogorszyła – Filipek zaczął robić się siny.
Od razu podjęto decyzję o przetransportowaniu chłopca do szpitala w Staszowie. Lekarze określili jego stan jako ciężki, po czym zalecili przewiezienie go na Oddział Intensywnej Terapii Dziecięcej Świętokrzyskiego Centrum Pediatrii.
Wstrząsające kulisy śmierci Filipka
Karetka, która przyjechała pod placówkę, odmówiła transportu, ponieważ nie było w niej lekarze, a zdaniem pielęgniarki dziecko mogło nie przeżyć jazdy. LPR również odmówił lotu z powodu mgły, natomiast specjalistyczna karetka dla dzieci miała za mały inkubator. Ostatecznie Filipek pojechał do drugiego szpitala karetką z pielęgniarką.
– Do tej pory nie wiemy co się stało. Pretensje mamy do dyspozytora transportu. Mamy nadzieję, że nie dojdzie do drugiej takiej sytuacji. Nic nam nie zwróci syna, pochowaliśmy go w sobotę. Musimy się z tym pogodzić – mówią zrozpaczeni rodzice w rozmowie z portalem.