Do szokującego zdarzenia doszło w Łodzi. Na al. Jana Pawła jeden z kierowców zauważył mężczyznę, który leżał na przystanku MPK. Zatrzymał więc auto i okrył go kocem, po czym wezwał karetkę. Pogotowie przyjechało na miejsce dopiero po upłynięciu 45 minut.
Bulwersujące zdarzenie miało miejsce we wtorkowe popołudnie. W Łodzi padał wówczas śnieg, a temperatura spadła poniżej zera. „Fakt” opisał, że jeden z kierowców jadących al. Jana Pawła zatrzymał się przy przystanku, aby pomóc leżącemu mężczyźnie.
Rozmówca tabloidu przyznał, że dowiedział się o przyjęciu zgłoszenia i usłyszał, że jeśli chce, to może poczekać na miejscu. Po kwadransie karetka wciąż nie przyjechała, dlatego mężczyzna zadzwonił po pomoc jeszcze raz. Wówczas odpowiedziano mu, że wkrótce przyjedzie policyjny radiowóz. Tak się nie stało.
Zamiast policjantów, na miejscu pojawiła się kobieta kierująca autobusem MPK. Gdy dowiedziała się, że mężczyzna od pół godziny czeka na przyjazd karetki, wezwała pomoc przez swoją centralę. Tym razem apel okazał się skuteczny.
Choć na dworze panował kilkustopniowy mróz, na przyjazd karetki trzeba było czekać przez co najmniej 45 minut. — To trwało zbyt długo — stwierdza pan Dariusz w rozmowie z „Faktem”. Leżący na przystanku mężczyzna był przytomny, ale zmarznięty i nie było z nim logicznego kontaktu.