W sobotę w ponad 1500 miejscach we Francji wybuchły wielkie protesty. Około 124 tys. osób domagało się obniżki cen paliw. Zablokowano ulice, place, drogi i stacje benzynowe. W trakcie manifestacji zginęła jedna osoba, a kilkadziesiąt zostało rannych.
Do największej tragedii doszło w miasteczku Owernia, gdzie protestujący uniemożliwili przejazd samochodowi, w którym matka wiozła córkę do lekarza. Kobieta w pewnym momencie straciła kontrolę nad pojazdem i wjechała w tłum. W wyniku tego zdarzenia zginął 50-letni mężczyzna. W tym samym mieście oddziały żandarmerii i policji użyły gazu łzawiącego do pacyfikacji protestu.
Do niebezpiecznej sytuacji doszło również w Hazebrouck. Tu na manifestantów wjechała furgonetka. Tym razem ranne zostały dwie osoby. Blokady nie ominęły także Paryża. Sparaliżowany był m.in. Plac Republiki w samym centrum miasta.
Wszystko na to wskazuje, że protesty będą trwały nadal. Demonstranci ciągle zwołują się w mediach społecznościowych. Dominują przedstawiciele klasy średniej. Uczestników manifestacji nazywa się „żółtymi kamizelkami”, a to przez ubierane przez nich żółte kamizelki odblaskowe. Protestujących poparła część francuskiej Partii Republikańskiej. Władze natomiast mobilizują dodatkowe jednostki policji i żandarmerii, aby opanować sytuację.
Powodem takiego wzburzenia Francuzów są zapowiedzi, że od przyszłego roku cena za litr benzyny wzrośnie o 3 centy, natomiast ropy aż o 6,5 centa. Wszystkiemu winien jest nowy podatek „ekologiczny” związany z ograniczeniem emisji CO2.