Kolejnym, po zmianach w sądownictwie, budzącym kontrowersje posunięciem Prawa i Sprawiedliwości będzie z pewnością repolonizacja mediów. Partia rządząca chce zmarginalizować stacje telewizyjne, rozgłośnie radiowe oraz tytuły prasowe należące do obcego kapitału. Tym zakusom towarzyszą zapewnienia, że polski kapitał w środkach masowego przekazu zagwarantuje ich obiektywizm, pluralizm poglądów oraz takie przekazywanie informacji i komentowanie wydarzeń, które będzie służyć interesom narodowym.
Przykład Czech pokazuje, że rodzimy kapitał to niekoniecznie gwarancja wysokich standardów. U naszych południowych sąsiadów zaraz po obaleniu komunizmu na początku lat 90. ubiegłego wieku niemieccy wydawcy opanowali niemal cały czeski rynek prasowy. W rękach koncernów Verlagsgruppe Passau czy Ringier Axel Springer znalazły się wówczas główne dzienniki i tabloidy. Począwszy od 2006 roku rozpoczęło się ich przejmowanie przez czeskich oligarchów, często powiązanych z władzą. Od dwóch lat na czeskim rynku medialnym nie ma już liczących się koncernów zagranicznych, poza jedynie takimi wyjątkami jak nieposiadające charakteru opiniotwórczego magazyny Chip i Elle wydawane przez Hubert Burda Media z Offenburga.
Efekt jest taki, że zależne obecnie od oligarchów, a de facto od rządu, czeskie media mówią jednym głosem. Nie patrzą politykom na ręce i nie pełnią funkcji kontrolnej wobec władzy, demaskując jej nadużycia.
– Czeskie media opanowane przez superbogatych przedsiębiorców okazują się czymś o wiele gorszym niż gdy były w rękach zagranicznych – ocenia politolog Jirzí Pehe z New York University w Pradze. Zdaniem naukowca różnorodność i jakość mediów w Czechach wyraźnie się obniżyły. Nie da się jednak tego uniknąć, gdy środki przekazu realizują polityczne i handlowe interesy swoich nowych właścicieli i mocodawców.