Kilka lat temu ptasia grypa zebrała w Polsce swoje żniwo. Teraz znów atakuje, stając się coraz bardziej zabójczą. Odmiana H5N8 dotychczas u nas nie występowała. Błyskawicznie zabija ona ptaki, choć – na szczęście – ma niski potencjał przenoszenia się na człowieka. Należy jednak zachować czujność, bowiem te wirusy nieustannie się zmieniają i nie można ich bagatelizować.
Niszcząca siła tego wirusa wymusza konieczność podjęcia drastycznych środków. Ptaków, które dotychczas padły, jest już ponad 40 tys., a zachodzi konieczność uśmiercenia kolejnych 60 tys. Dotyczy to m.in. gospodarstw, które zlokalizowane są blisko ognisk choroby, nawet jeśli sama choroba w nich nie wystąpiła. Ptasia grypa zaatakowała już trzy fermy indyków w gminie Uścimów. Teren hodowlany jest otoczony stawami z dużą liczbą dzikiego ptactwa, zaś gospodarstwa są usytuowane blisko siebie. W środę wojewoda lubelski wydał rozporządzenie ograniczające transport w zagrożonych chorobą rejonach. Cała miejscowość została odcięta, zostali w niej wyłącznie mieszańcy i specjalne służby.
Liczebność dzikich ptaków może utrudnić walkę z chorobą. Ciepła zima sprawiła, że dzikie ptactwo nie odleciało i pojawił się duży problem, zwiększyło się m.in. ryzyko przenoszenia choroby. Nie wiadomo nawet, czy zagazowanie ptaków w okolicznych gospodarstwach wystarczy, bowiem wirus jest bardzo silny. W ciągu jednej doby był w stanie zniszczyć całą hodowlę. To kolejny już cios dla całej branży, bowiem o chorobie – zgodnie z procedurami bezpieczeństwa – zostały powiadomione państwa członkowskie UE. Może to pociągnąć za sobą wstrzymanie eksportu w wielu kierunkach. Taka sytuacja miała miejsce w 2017 r., kiedy w Polsce pojawiła się epidemia ptasiej grypy. Wówczas dla polskich producentów zamknęły się nawet rynki poza UE, takie jak RPA, Chiny czy Tajwan.