„Mówiąc zwięźle, cała akcja »Media bez wyboru« zwyczajnie mi śmierdzi: fałszem, histerią, hipokryzją”, napisał na Facebooku Rafał Ziemkiewicz.
W ocenie publicysty „projekt opodatkowania przychodów reklamowych jest projektem opodatkowania przychodów reklamowych, a nie likwidacji mediów opozycyjnych”. „Choć, oczywiście, to one zapłaciłyby najwięcej, bo po prostu mają największe obroty reklamowe”, przyznaje.
Ziemkiewicz zaznacza, że „w próbie opodatkowania wielkich koncernów, które bezczelnie rżną państwo na podatkach – pardon, «optymalizują» je – i od miliardowych przychodów wykazują minimalne zyski, transferując kasę do centrali lub rajów podatkowych” nie widzi nic złego.
Zdaniem publicysty „Do Rzeczy” obóz lewicowo-liberalny „nie umie wskazać konkretnych zagrożeń dla wolności słowa wynikających z projektu, nie próbuje nawet krytykować jego ewidentnych błędów (a byłoby co) tylko polega na frazesach wygłaszanych z wielką pewnością i emocjonalnym wzmożeniem przez dyżurne autorytety od straszenia PiS-em”.
Rafał Ziemkiewicz podkreśla, że społeczeństwu próbuje się wmówić, iż wielkie medialne korporacje są gwarancją wolności słowa i poszanowania zawodu dziennikarza.
„Nic bardziej błędnego. Dziennikarz dla korporacji, nawet dziennikarz na redakcyjnej funkcji, jest, pardon, zwykłym ludzkim śmieciem, jak każdy inny pracownik zresztą: wycisnąć, wyżyłować, ile się da, a potem odebrać karty, dać karton i pięć minut na spakowanie betów”, zauważa. „Popatrzcie, co się od dawna dzieje w Agorze, co się dzieje w TVN, bez żadnych dodatkowych podatków: cięcie zarobków, wywalanie ludzi, względnie wypychanie ich na śmieciówki, a jednocześnie transferowanie kasy do zagranicznej centrali i wysokie premie dla Zarządu. Najświętsza zasada – maksymalizacja zysku, żeby zagraniczny prezes po zrealizowaniu «opcji menadżerskiej» mógł sobie kupić wyspę na Pacyfiku albo przynajmniej nowego gulfstreama, a swoim polskim struplom dał w nagrodę po bananie i garści szklanych paciorków”, czytamy we wpisie Ziemkiewicza.