Właśnie rozpoczyna się sezon zbiorów w polskich sadach jabłkowych, a – jak to mówią – „robić nima komu”. Polscy pracownicy sezonowi w tym roku wybierają się do czeskich sadów – tam można więcej zarobić. W polskich zaś, brak rąk do pracy.
Z prognoz Związku Sadowników RP wynika, że zbiory w tym roku będą znacznie uboższe niż w latach ubiegłych – ok. 3 mln ton owoców mniej. Pogoda spowodowała, że tegoroczne zbiory wystartują później niż zwykle. Na domiar złego sadownicy mają jeszcze większy problem – najzwyczajniej w świecie – brakuje rąk do pracy.
Zdaniem prezesa Związku Sadowników RP, powodów takie stanu rzeczy można się dopatrywać w kilku kwestiach. Z pewnością nie pomaga kryzys na granicy polsko-białoruskiej – Białorusini mniej chętnie przyjeżdżają teraz do Polski. A jeśli już, to mają znacznie więcej lepszych i lepiej płatnych opcji niż ciężka praca w sadzie. Jeśli jednak zdecydują się na pracę w sadzie, to wolą pojechać kawałek dalej i zatrudnić się na Węgrzech, w Czechach, na Słowacji czy w Niemczech – tam zarobki są większe niż u nas.
Co ciekawe – kryzys prac sezonowych nie dotyka jedynie Polski. Rąk do pracy brakuje również w Niemczech. Ten rynek pracy zagospodarowywali wcześniej Polacy. Rodacy już jednak mniej chętnie chwytają się takiej roboty. Agencje pracy narzekają, że zmniejszyła się podaż polskich pracowników, chętnych do pracy na „saksach”.