Matki z porodówek na Podkarpaciu są wściekłe – ich mężowie nie mogą ich odwiedzić nawet na 5 minut, a kapelani wchodzą na salę swobodnie. „Mam nadzieję, że księża przestaną chodzić po salach” – grzmi pani Paulina w rozmowie z kobieta.wp.pl.
Pacjentki oddziałów porodowych skarżą się, że przez pandemię koronawirusa wstrzymano wizyty ich najbliższych. Jednym towarzystwem okazują się być szpitalni kapłani, którzy poruszają się po szpitalu zupełnie tak, „jakby byli u siebie”.
„Urodziłam tydzień temu. Ksiądz przyszedł do mnie dwa razy. Wszedł bez pukania, zaczynając jakąś bezsensowną rozmowę, w czasie gdy karmiłam. Mąż nie mógł odwiedzić mnie nawet na pięć minut, dziecko pokazywałam mu, stojąc w oknie, a ksiądz chodził od sali do sali bez żadnego problemu” – mówi jedna z pacjentek w rozmowie z kobieta.wp.pl.
Podobne odczucia ma inna pacjentka – pani Paulina Kowalska. Kobieta skarży się, że ksiądz wszedł na salę, kiedy karmiła noworodka i… zaczął się gapić.
„Jaka ja byłam wściekła. Po porodzie karmiłam piersią, a tu wchodzi ksiądz i się gapi. W szpitalu spędziłam tydzień i co dwa dni miałam wizytację. A oczywiście mąż nie mógł odwiedzić mnie i syna. Mam nadzieję, że księża przestaną chodzić po salach. Niech sobie siedzą w jednym miejscu, a jeśli ktoś będzie potrzebował, to do nich pójdzie” – podkreśla.
Bliźniaczymi przemyśleniami podzieliła się kobieta, która była pacjentką powiatowego oddziału położniczego na Podkarpaciu. Ada Polak mówi, że ksiądz „krępował ją swoją obecnością dwa razy dziennie”. Duchowny – jak wspomina – zawsze wchodził bez pukania.
„Dla mnie jako agnostyczki przeciwnej instytucji Kościoła sprawa jest skandaliczna. Ksiądz wpychający się na salę oddziału położniczego, bez pukania i zapowiedzi, zszokował mnie i oburzył. Czułam się niekomfortowo z biustem na wierzchu, gdy próbowałam nakarmić córeczkę. Pomiędzy nogami miałam wkładkę wielkości materaca, hamującą odchody poporodowe. Krew, mleko, pot, łzy i nagle obcy chłop – opisuje.