Samorządowcy z rady miejskiej we Wrocławiu spierali się podczas obrad o żeńskie końcówki. Co zaskakujące, radni nie brali pod uwagę niektórych z ostatnich, dość przekombinowanych dzieł słowotwórstwa, ale przyczepili się do… „mieszkanek”, „kombatantek” i „wolontariuszek”. „Wstyd, pierdoły, bzdury” – reagują mieszkańcy Wrocławia.
Podczas miejskich obrad samorządowcy Prawa i Sprawiedliwości wywołali burzę! Rozpoczęła się regularna bitwa o żeńskie końcówki. Jak podaje „Fakt” – ciśnienie radnym podniosło słowo „mieszkanki”. Ta oraz inne żeńskie formy mieli nazwać „ideologią i potworkami językowymi”.
Nikt nie mógłby przypuszczać, że obrady pójdą w tym kierunku. Zaczęło się podczas głosowania ws. współpracy miasta z organizacjami pozarządowymi. Na wniosek Wrocławskiej Rady Pożytku Publicznego w tekście uchwały umieszczono powszechnie używane feminatywy. Zwrócił na to uwagę radny Piotr Maryński, który był wyraźnie zdegustowany taką formą treści uchwały.
„W celach programu na 9 punktów 6 razy powtarza się ‘mieszkanek i mieszkańców’ Wrocławia. Jak już koniecznie musicie państwo dzielić mieszkańców Wrocławia na mieszkanki i mieszkańców, to może jeszcze na kogoś trzeba podzielić?” – powiedział samorządowiec, cytowany przez „Fakt”.
Według portalu, w uchwale znalazły się takie słowa, jak „repatriantki”, „wolontariuszki” i „kombatantki”. Radny PiS miał stwierdzić, że to ideologiczna moda. Sprzeciw polityka wywołał gorącą dyskusję w tym temacie.
Bitwa o feminatywy w czasie miejskich obrad. „Jak odróżnić pilotkę od czapki pilotki?”
Prezydencki radny miasta Wrocławia Dominik Kłosowski zapytał Maryńskiego – niejako mu to zarzucając – dlaczego boi się kobiet?
„Ja bardzo kocham kobiety, lubię kobiety, jestem zdecydowanie heteroseksualny! Kobiet się nie boję” – zapewniał radny Maryński, pytając „jak odróżnić pilotkę (kobietę) od czapki pilotki”.
„Musimy bronić się przed kuriozalnym szpeceniem języka polskiego. To szaleństwo najwyraźniej nie zna granic” – wtrącił się radny PiS Robert Pieńkowski, broniąc kolegi.
Dyskusja rozrosła się do takich rozmiarów, że musiał interweniować wiceprezydent Wrocławia, który przypomniał, że tematem obrad nie są femiantywy.
„Rozmawiajmy o sprawach mieszkańców, a nie feminatywach. Ta dyskusja zaczyna przypominać publikację z końca XIX wieku pod tytułem ‘Kanalizacja miasta Warszawy jako narzędzie judaizmu i szarlatanerii i zniszczenia rolnictwa polskiego’. Jeżeli w tym duchu chcecie państwo dyskutować o języku polskim, to może lepiej wybrać się do profesora Miodka” – powiedział wiceprezydent Sebastian Lorenc, cytowany przez „Fakt”.
Dyskusja na tym nie stanęła, ale też raczej nic z niej nie wyniknęło. „Fakt” zapytał mieszkańców Wrocławia, co sądzą o tej wymianie zdań. „To wstyd! To są pierdoły, a nie sprawy dla poważnych ludzi” – odpowiedział pan Marcin, mieszkaniec miasta. „Są większe problemy we Wrocławiu. Takimi bzdetami nie ma się co zajmować” – ocenił sprawę podobnie pan Piotr.