Opcja wejścia Polski do strefy euro nie napawa optymizmem, mimo że przekonują do tego niektórzy ekonomiści i politycy. Za wyjątkiem
niektórych instytucji finansowych i przedsiębiorstw, generalnie wprowadzenie tej waluty nie byłoby korzystne zarówno dla gospodarki, jak i przeciętnego Kowalskiego. Czy grozi nam w najbliższym czasie ta walutowa rewolucja?
Na początku roku został opublikowany apel ekonomistów do premiera rządu o wznowienie przygotowań do wejścia Polski do strefy euro. Ekonomiści tłumaczyli w nim: – W Europie trwa właśnie dyskusja o przyszłym kształcie UE i wszystko wskazuje na to, że nie będzie Unii dwóch prędkości. Jedyną przyszłością będzie poszerzona eurostrefa. Polska powinna wziąć udział w tym procesie, jeśli chce mieć realny wpływ na przyszłość kontynentu, a także jeśli chce na trwałe zakotwiczyć w zachodniej Europie.
W temacie tym wypowiedział się na antenie radiowej prezes NBP Adam Glapiński. Dzięki niemu mogliśmy się dowiedzieć, jakie stanowisko w sprawie eurostery przyjmuje obecny szef rządu:
– Premier Morawiecki podtrzymał linię polską, która generalnie mówi, że w ogóle rozważanie takiej kwestii sensowne to może być, kiedy już stopień konwergencji będzie wysoki, kiedy będziemy mieli np. 70 proc. średniej strefy euro zamożności i dojrzałości gospodarczej. Czyli za 20 lat, za 25, za 30. Daj Bóg może wcześniej. No Warszawa wcześniej, ale reszta Polski jeszcze jest poza Warszawą.
Prezes tłumaczył też jaką rolę w analizach sytuacji odgrywa NBP. Instytucja ta przeprowadziła „najbardziej głębokie, dokładne studia na ten temat”. Już kilka lat temu powstały stosowne raporty, które do dziś nie straciły aktualności. Glapiński przy okazji przypomniał, że w sprawie wprowadzenia euro konieczne byłoby wypowiedzenie się w tej kwestii przez Polaków w drodze referendum.