W ostatnią środę na dworcu w Katowicach doszło do dantejskich scen. W godzinach porannych doszło do zatrzymania krążenia u jednej z osób na peronie. Na miejsce nie mógł dotrzeć lekarz, dlatego ciało leżało tam przez siedem godzin.
Do dramatu doszło po godzinie 6:00. Na dworcu PKP w Katowicach 60-latek stracił przytomność. Wezwane zostały służby, a na miejscu najszybciej pojawili się policjanci, którzy rozpoznali u niego zatrzymanie krążenia i rozpoczęli reanimację.
Potem na miejscu pojawili się ratownicy medyczni, którzy ruszyli do pomocy. Niestety mężczyzny nie udało się uratować. Podkomisarz Agnieszka Żyłka, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Katowicach, podała w rozmowie z portalem 24Kato, że ciało przez kolejne siedem godzin spoczywało na peronie nr 3 dworca autobusowego.
Przekazała również, że w karetce, która pojawiła się na dworcu nie było lekarza, który zgodnie z polskim prawem może stwierdzić zgon. Choć skontaktowano się z dwunastoma przychodniami w Katowicach, policjanci musieli pilnować zasłoniętego parawanem ciała.
– W karetce, która przyjechała na wezwanie na dworzec autobusowy nie było lekarza. A tylko lekarz, wg polskiego prawa, jest władny stwierdzić zgon. Obdzwoniliśmy 12 katowickich przychodni, zaczynając od najbliższej, prosząc o przysłanie na dworzec lekarza, który stwierdziłby zgon mężczyzny, co pozwoliłoby na zabranie jego ciała z dworca. Niestety, żaden lekarz się nie znalazł — wyjaśniła podkom. Agnieszka Żyłka (24Kato).