Na polskich plażach to istna plaga! Uważajcie na swoje dzieci
Ratownicy są wstrząśnięci tym, co dzieje się na polskich plażach. Można byłoby wymienić tutaj zapewne bardzo wiele rzeczy, ale tym razem chodzi o zaginięcia dzieci – te zdarzają się nad Bałtykiem notorycznie. Potwierdza to Anna Kruk, ratowniczka WOPR z Międzyzdrojów.
REKLAMA
Kilkanaście dni temu informowaliśmy o 8-latce, która zaginęła na plaży w Sopocie. Ratownicy godzinami nie mogli odnaleźć dziecka. W końcu nieznajomy turysta wskazał, iż widział dziewczynkę w tym wieku na plaży w… Gdańsku Jelitkowie. 8-latka poszła tam pieszo, pokonując dystans ok. 4 kilometrów. W tej sytuacji na szczęście wszystko skończyło się dobrze, jednak problem w tym, że nie jest to jednostkowy przypadek.
„Na plaży to prawdziwa plaga. Nawet dziś mieliśmy zaginięcie” – mówi Edyta Zdyb w rozmowie z „WP”. Kobieta w sezonie udziela się jako ratowniczka WOPR w Jantarze. Na co dzień jest nauczycielką wychowania fizycznego i edukacji dla bezpieczeństwa.
„Przybiegł do nas chłopczyk, że jakiś pan z megafonem szuka czteroletniej córeczki. A w jednym z poprzednich sezonów tylko w jedną niedzielę mieliśmy poszukiwania dziesięciorga dzieci” – podkreśla ratowniczka.
REKLAMA
Ratowniczka WOPR: Zaginięcia dzieci na plażach to prawdziwa plaga!
Poszukiwanie zaginionych na plaży dzieci to dość nietypowe zadanie dla ratowników. Ci powinni przecież być skupieni na wodzie i wypatrywać, czy ktoś przypadkiem nie tonie w morzu. Tymczasem co rusz są zmuszeni poszukiwać zaginionych dzieci na lądzie.
„Ratownicy nie patrzą na parawany, tylko na wodę, ale zdarzało mi się, że siedziałam na wieży, w pewnym momencie obracałam się i pod wydmą widziałam dziecko, które biegnie i płacze. Jeśli nikt go nie goni, prawdopodobnie się zgubiło” – wspomina Edyta Zdyb w rozmowie z „WP”.
Niedopilnowanie dzieci można porównać z proszeniem się o tragedię. Nigdy nie wiadomo, co się stanie, jeżeli stracimy malca z oczu, choć akurat w przypadku ratowniczki z Jantaru nigdy nie było zaginięcia, które zakończyłaby się dramatycznie.
„U nas na szczęście zawsze kończyło się to pozytywnie. Dziecko może oczywiście potrzebować pomocy lekarskiej, potrafi przejść nawet kilka kilometrów – nieraz na przykład gubiło się w Mikoszewie, szło przez Jantar i znajdywaliśmy je dopiero w Stegnie – ale nigdy nie było przypadku, żeby taka sytuacja skończyła się utonięciem” – mówi ratowniczka jantarskiego WOPR-u.
REKLAMA