Na polskich plażach to istna plaga! Uważajcie na swoje dzieci

Zaginięcia dzieci to prawdziwa plaga nad Bałtykiem - mówi ratowniczka WOPR
fot. Pixabay

Ratownicy są wstrząśnięci tym, co dzieje się na polskich plażach. Można byłoby wymienić tutaj zapewne bardzo wiele rzeczy, ale tym razem chodzi o zaginięcia dzieci – te zdarzają się nad Bałtykiem notorycznie. Potwierdza to Anna Kruk, ratowniczka WOPR z Międzyzdrojów.

REKLAMA

Kilkanaście dni temu informowaliśmy o 8-latce, która zaginęła na plaży w Sopocie. Ratownicy godzinami nie mogli odnaleźć dziecka. W końcu nieznajomy turysta wskazał, iż widział dziewczynkę w tym wieku na plaży w… Gdańsku Jelitkowie. 8-latka poszła tam pieszo, pokonując dystans ok. 4 kilometrów. W tej sytuacji na szczęście wszystko skończyło się dobrze, jednak problem w tym, że nie jest to jednostkowy przypadek.

„Na plaży to prawdziwa plaga. Nawet dziś mieliśmy zaginięcie” – mówi Edyta Zdyb w rozmowie z „WP”. Kobieta w sezonie udziela się jako ratowniczka WOPR w Jantarze. Na co dzień jest nauczycielką wychowania fizycznego i edukacji dla bezpieczeństwa.

„Przybiegł do nas chłopczyk, że jakiś pan z megafonem szuka czteroletniej córeczki. A w jednym z poprzednich sezonów tylko w jedną niedzielę mieliśmy poszukiwania dziesięciorga dzieci” – podkreśla ratowniczka.

REKLAMA

Ratowniczka WOPR: Zaginięcia dzieci na plażach to prawdziwa plaga!

Poszukiwanie zaginionych na plaży dzieci to dość nietypowe zadanie dla ratowników. Ci powinni przecież być skupieni na wodzie i wypatrywać, czy ktoś przypadkiem nie tonie w morzu. Tymczasem co rusz są zmuszeni poszukiwać zaginionych dzieci na lądzie.

„Ratownicy nie patrzą na parawany, tylko na wodę, ale zdarzało mi się, że siedziałam na wieży, w pewnym momencie obracałam się i pod wydmą widziałam dziecko, które biegnie i płacze. Jeśli nikt go nie goni, prawdopodobnie się zgubiło” – wspomina Edyta Zdyb w rozmowie z „WP”.

Niedopilnowanie dzieci można porównać z proszeniem się o tragedię. Nigdy nie wiadomo, co się stanie, jeżeli stracimy malca z oczu, choć akurat w przypadku ratowniczki z Jantaru nigdy nie było zaginięcia, które zakończyłaby się dramatycznie.

„U nas na szczęście zawsze kończyło się to pozytywnie. Dziecko może oczywiście potrzebować pomocy lekarskiej, potrafi przejść nawet kilka kilometrów – nieraz na przykład gubiło się w Mikoszewie, szło przez Jantar i znajdywaliśmy je dopiero w Stegnie – ale nigdy nie było przypadku, żeby taka sytuacja skończyła się utonięciem” – mówi ratowniczka jantarskiego WOPR-u.

REKLAMA

Podziel się: