Brak węgla, brak gazu. Tak zapowiada się nadchodząca zima, a jedyne co dodaje otuchy to prognozy, które przewidują, że do grudnia będzie to bardziej przedłużenie jesieni, niż prawdziwa zima. Do zmartwień o gaz i węgiel dochodzi jeszcze prąd. Polskie Sieci Elektroenergetyczne – operator krajowej sieci energetycznej – ostrzega, iż sezon grzewczy może być bardzo trudny.
Jak pisze „Business Insider” – do tej pory ta sama firma uspokajała i zapewniała, że sytuacja jest opanowana. W piątek operator po raz pierwszy przyznał, że może nie być tak kolorowo. Nie jest przecież tajemnicą, że zimą zużywa się najwięcej prądu – przez większość dnia jest ciemno, a do tego zimno. Nie będzie więc optymistyczną informacja, że już w lipcu polska sieć energetyczna miała prawie zerowe rezerwy. Ponadto, import energii w sezonie grzewczym raczej nie będzie możliwy.
„Sytuacja bilansowa jesienią i zimą 2022/2023 zależy w znacznym stopniu od warunków pogodowych, w tym przede wszystkim temperatury, wpływającej na poziom zapotrzebowania na energię elektryczną, oraz wietrzności, od której zależy poziom generacji z farm wiatrowych. W przypadku okresów z niskimi temperaturami i niską wietrznością sytuacja bilansowa może być trudna” – mówił Maciej Wapiński z biura prasowego PSE, cytowany przez portal „innpoland.pl”.
Nie ma węgla, będzie prąd do farelki… A skąd węgiel do produkcji prądu do farelki? No właśnie.
Po pytaniach dziennikarzy, którzy zasugerowali, że w takich sytuacjach Polska zazwyczaj posiłkowała się importem prądu, rzecznik odparł: „Nie ma pewności, czy w związku z sytuacją na innych rynkach energii układ cen pozwoli na import”. Jest to zrozumiałe. W końcu z takim samym kryzysem zmaga się cała Europa, a w szczególności nasz najpotężniejszy sąsiad, czyli Niemcy.
Kontynuując, przedstawiciel PSE mówił, że już dzisiaj elektrownie węglowe cierpią na deficyty… węgla. Zmniejszają produkcję energii, aby rezerwować surowiec na zimę. Dodając do tego problemy z węglem na rynku detalicznym, czyli brak paliwa do ogrzewania domów, można łatwo wykalkulować, że Polacy będą dogrzewać domy prądem. Nie dawno obliczono, że wystarczy włączyć w Polsce 200 000 farelek jednocześnie, a doprowadzi to do blackoutu, czyli przerwy w dostawie prądu.
Jeśli nie ma węgla, energetyka produkuje mniej prądu, a ludzie zużywają go więcej… bo nie ma węgla. Tak tworzy się karuzela koszmarów, która w pesymistycznym scenariuszu (a może realistycznym?), dostarczy nam bardzo dużo niechcianej adrenaliny i kortyzolu.
Dodając Polakom otuchy, rzecznik PSE przypomina, że istnieją opcje, które uruchamia się w sytuacjach kryzysowych, takie jak m.in. uruchomienie elektrowni wodnych szczytowo-pompowych, które pełnią one rolę magazynów energii. To także skorzystanie z rynku mocy wraz z ogłoszeniem okresu zagrożenia dostaw energii. Ostateczną opcją kryzysową są stopnie zasilania. Czyli celowe wyłączanie niektórych sektorów, aby reszta mogła działać normalnie – np. przemysłu. Niestety, w grę wchodzi także wyłączanie prądu dla poszczególnych regionów…