Tuż za polską granicą grasują oddziały partyzanckie, sformowane przez Aleksandra Łukaszenkę! Białoruski dyktator zaczął tworzyć na Grodzieńszczyźnie ludowe milicje, które mają szkolić się w wojnie partyzanckiej. Pierwsze dwa oddziały tego rodzaju „obrony terytorialnej” są już w gotowości do działania.
Bardzo dziwne rzeczy dzieją się tuż za granicą polsko-białoruską. W dwóch sołectwach w rejonie Grodna Aleksandr Łukaszenka powołał oddziały pospolitego ruszenia. Jest to spełnienie zapowiadanych przez białoruskie władze planów o utworzeniu tego typu jednostek, co deklarowały rok temu.
„Rzeczywiście, liczba obrońców naszego kraju może znacznie wzrosnąć. Ma to ogromne znaczenie w obecnej sytuacji. Jeśli ktoś przybędzie na naszą ziemię, nasza odpowiedź będzie adekwatna” – przypomina wypowiedź generała Wiktora Chrenina „Fakt”. Szef białoruskiego resortu obrony zapowiadał wówczas utworzenie milicji ludowych.
Obrona terytorialna to na Białorusi osobna formacja. Natomiast formowane właśnie milicje ludowe mają być takim samym zapleczem dla OT, jak obrona terytorialna dla regularnej armii. „Pospolite ruszenie” będzie wspierała wysiłki OT.
Łukaszenka tworzy oddziały partyzanckie w sołectwach blisko granicy z Polską. „Leśny dziadek” wart więcej, niż pluton wojska?
Rekrutami milicji ludowych nie są młodzi ludzie – to starsi mężczyźni, przeszkoleni w zakresie obsługi broni. Na ten moment zakres ich działań to ochrona wojskowych konwojów. Według planów Łukaszenki na czas ewentualnej wojny, milicje mają zająć się walką partyzancką.
W sprawie nowej białoruskiej formacji „Fakt” rozmawiał z Robertem Chedą, specjalistą do spraw wschodnich i byłym analitykiem Agencji Wywiadu. Stwierdził on, że nie można lekceważyć tych milicji, mimo że jej członkowie nie wyglądają na żołnierzy.
„Ja nie oceniam ich merytorycznie, bo czasem taki ‘leśny dziadek’, znający teren może więcej zrobić niż pluton wojska, który zostanie przywieziony z zewnątrz” – mówił Cheda w rozmowie z „Faktem”.
Dalej wyjaśnił, skąd w ogóle wziął się pomysł na odgórne formowanie jednostek partyzanckich w czasie pokoju. „To jest odwołanie do takiego białoruskiego mitu narodowego z okresu wojny. Wtedy Białoruś była tą z okupowanych republik, która miała największą partyzantkę prosowiecką. Tam stworzono wtedy całe republiki partyzanckie, a do historii Związku Sowieckiego przeszła tzw. bitwa o szyny i ta tradycja jest bardzo żywa. To jest taki mit, jak mit obrony Moskwy, Stalingradu” – mówił były analityk AW.