Policja zabrała mu dorobek życia… Zamiast przeprosin dostał jeszcze zarzuty

policja
Pixabay.com

Nawet podwójne stalowe drzwi, żelazna kłódka i wiele alarmów nie uchronią twojego dobytku, kiedy do drzwi zapuka… władza. Taki los spotkał mieszkańca Torunia, który całe swoje życie poświęcił pasji do zabytkowych karabinów. Kolekcji z pewnością pozazdrościłoby mu nie jedno muzeum. Niestety… Co jakiś czas zdarza się telefon na policję od „zatroskanego obywatela”. Ten był szczególny – policja zabrała mężczyźnie cały dorobek życie, wiele cennych eksponatów. Część została zniszczona – pisze „Gazeta Pomorska”.

REKLAMA

„Gdzie przechowywali te muzealne skarby? W oborze?!” – pyta pan Marian, którego po latach spokojnego gromadzenia cennych eksponatów dosięgła ręka (nie)sprawiedliwości.

Policja zapukała do drzwi pana Mariana o 6:00 nad ranem. Mężczyzna nie był wystraszony – raczej senny. To dlatego, że wizyty policji nie są ewenementem w życiu kolekcjonera broni. Co jakiś czas ktoś zadzwoni z donosem. Wizyta, jak wizyta. Pan Marian wziął klucze i zszedł do piwnicy, żeby powyłączać alarmy, odbezpieczyć kłódki i otworzyć podwójne, stalowe drzwi. Wiele czasu kosztowało go, aby namówić spółdzielnię do wynajęcia pomieszczenia pod skład zabytkowej broni, dlatego pan Marian nie szczędził na zabezpieczenia.

„Macie panowie pampersy?” – zażartował otwierając drzwi do swojej zbrojowni.

Zapytał nie bez powodu. W prywatnym arsenale pana Mariana znajdowały się 203 sztuki broni. Ostatecznie okazało się, że funkcjonariusze chyba zapomnieli tej części dziecięcej garderoby, gdyż wcale nie było do śmiechu – ani im, ani później panu Marianowi.

Chcieli wrzucić zabytkowe CKM-y do radiowozu, „jak kartofle”

„Akcja trwała 18 godzin” – relacjonuje pan Marian. „Z początku chcieli wszystkie karabiny wrzucić do radiowozu jak kartofle. Wyjaśniłem im, że jedna czeska rusznica przeciwpancerna warta jest 32 tys. dolarów. Panowie poszli po rozum do głowy i pojechali po folię bąbelkową. Z pośpiechu zabrali mi 6 bagnetów, których nijak nie można uznać za broń palną. Zabrali też 14 podstaw do ckm-ów, które w większości sam zrobiłem i 14 lunet. Znajomi kolekcjonerzy z całego świata zaczęli nadsyłać wyrazy współczucia.”

Pan Marian postanowił jednak zacisnąć zęby. Rozumie, że taki arsenał może budzić obawy społeczności. „Wiem, że sprawa dla ludzi, którzy się tym nie zajmują jest trudna, ale dla mnie jest to pasja od kilkudziesięciu lat, więc doskonale wiem, jak unikać ryzyka” – powiedział.

REKLAMA

W branży od 1989 roku. „Broń nie nadawała się do strzelania”

„Zawsze zbierałem broń strzelecką, nie miałem nigdy amunicji czy materiałów wybuchowych, bo byłby to idiotyzm trzymać takie rzeczy w bloku. Nigdy też nie próbowałem strzelać z karabinów ze swojej kolekcji, bo jestem człowiekiem pokojowo usposobionym. Zresztą żaden z posiadanych przeze mnie egzemplarzy nie nadaje się do strzelania, wszystkie są na różne sposoby ‘zdekowane’. Ludzie nie chcą mieć problemu i ci, którzy handlują oficjalnie zabytkową bronią pilnują, żeby była zaspawana, przewiercona albo „zagwożdżona”, aby nie narazić się na zarzuty” – tłumaczył pan Marian.

Wiele ze swoich „perełek” pan Marian dopieszczał samodzielnie. Wcześniej pracował, jako spawacz i ślusarz.

REKLAMA

„Część towaru na rynku kolekcjonerskim to „zardzewiałki”, które ludzie znaleźli na składnicach złomu. Niektóre były bardzo rzadkie, więc warto było poświęcić czas i pracę, aby przynajmniej z zewnątrz oddać pierwotny kształt karabinu. Robiłem te elementy nie tylko dla siebie, ale i dla muzeów – zawsze bezpłatnie. Wypożyczałem swoje karabiny m.in. do Muzeum Wojsk Lądowych w Bydgoszczy oraz dla muzeów w Toruniu. Pojawiały się też na okolicznościowych inscenizacjach” – opowiadał kolekcjoner.

203 sztuki broni w prywatnym „muzeum” pana Mariana oglądały łącznie osoby z 12 krajów świata.

„Żeby nie dostać oczopląsu od ilości karabinów na ścianie, zadbałem o ekspozycję. Przerywnikami były odpowiednio umundurowane manekiny. Amunicja, która również pojawiała się na ekspozycji to oczywiście ‘wydmuszki’, nawiercone, bez prochu, które można w wielu miejscach oficjalnie kupić. Tajemnicy żadnej nie było, tysiące ludzi wiedziało o moim małym ‘muzeum’”.

To nie był pierwszy donos. „Raz policja wyłamała drzwi”

„Sześć lat temu była już podobna historii – policjanci wpadli do piwnicy i wyłamali drzwi… w suszarni naprzeciw mojego pomieszczenia. Ktoś ich wówczas nieprecyzyjnie poinformował” – powiedział pan Marian.

Broń została kolekcjonerowi odebrana i skierowana do ekspertyzy – na początku w laboratorium w Gdańsku. Ta jednak terminy były bardzo odległe, więc o pomoc poproszone biegłego z Bydgoszczy. Tutaj też sprawa bynajmniej nie poszła „biegle”, gdyż pan Marian otrzymał swoją własność z powrotem dopiero po dwóch latach. I tylko 7 PRZERDZEWIAŁYCH karabinów.

„Po dwóch latach oddali mi 7 sztuk karabinów zarejestrowanych w ostatnim czasie – kompletnie pordzewiałych! Jeszcze bardziej załamałem się na widok zdjęć z ekspertyzy. Zobaczyłem moje wypieszczone, pięknie oksydowane karabiny pokryte rdzą. Na kolbach i paskach pojawiła się pleśń. Zachodzę w głowę, gdzie od 2,5 roku przechowywana jest moja kolekcja – w oborze?! Jakby tego było mało, na jednym z egzemplarzy szyna do mocowania bagnetu ma wżery na 3 mm! Ktoś musiał podmienić oryginał na „padlinę” z wykopków” – oburzał się kolekcjoner.

Sprawa zakończyła się skargą do prokuratury w Toruniu, jednak później skierowano ją do Golubia-Dobrzynia.

„Wyjaśniłem panu prokuratorowi, że wszystkie karabiny kwalifikują się do ponownego czyszczenia i oksydowania – mówi kolekcjoner. Prokurator stwierdził, że mogę za całość dostać 460 złotych. Dlaczego 460 złotych? Prawdopodobnie dlatego, że 500 złotych to już inna kwalifikacja czynu. Tyle że za 460 złotych rusznikarz nie podejmie się konserwacji jednej sztuki” – tłumaczył pan Marian „Gazecie Pomorskiej”.

REKLAMA

Tego było za dużo! Zarzuty postawiono… Panu Marianowi!

To nic, że „biegli” totalnie nie umieli sobie poradzić z eksponatami, zebranymi przez kolekcjonera, doprowadzając je do stanu pół-śmieci. Prokuratura – jakby tego było mało – postawiła panu Marianowi zarzut nielegalnego posiadania broni i istotnych części broni! Akt oskarżenia łącznie zawiera 183 pozycje.

„Z każdego ‘zdekowanego’ egzemplarza próbuje się wyodrębnić sprawny element, który był jakoby ‘istotnym elementem broni’” – mówi mecenas Stanisław Chodkowski, obrońca kolekcjonera. „To jakiś absurd, gdyby pójść tym tokiem rozumowania, okazałoby się, że wśród kolekcjonerów mamy samych przestępców. Broń zabezpieczona trwale przed możliwością wystrzelenia nie jest bronią w rozumieniu ustawowym.”

Jako piekielnie groźnemu „przestępcy” na kolekcjonera nałożono dozór policyjny.

„Aby zrobić ze mnie bandytę, biegły wybrał 4 karabiny, w stosunku do których sam wcześniej nie uznał za broń palną” – denerwuje się pan Marian. „Z tych 4 egzemplarzy sklecił 2 i postanowił spróbować wystrzelić. Na szczęście nie miał tyle odwagi, żeby osobiście pociągnąć za spust, ale wykorzystał dodatkowe oprzyrządowanie, bo komory zostały rozerwane, a broń zniszczona. Części poleciały na taką odległość, że nie można było ich znaleźć, ale najważniejsza konkluzja była taka, że nastąpiło ‘uderzenie w tarcz’” (odległą o 1,5 metra!). Nie – „przestrzał”, ale „uderzenie”. Do tego jeden z dwustu karabinów biegły uznał za pełnowartościową broń – chodzi czarnoprochowy 156-letni Snider III o kalibrze 14,7 mm. Tan karabin kupiłem już zagwożdżoną lufą, co uniemożliwiało wykorzystanie go. Biegły natomiast napisał, że udało mu się wybić blokadę z lufy, co jego zdaniem jest równoznaczne z uznaniem zabytku za broń” – wyjaśnił kolekcjoner.

To nie jedyny przypadek

Z podobną sytuacją spotkał się kilka lat temu inny kolekcjoner – tym razem z Warszawy. Niezwykle zasłużony dla kraju człowiek – powstaniec warszawski – Waldemar Nowakowski.

„Sześć lat kopał się z polskimi sądami” – relacjonuje pan Marian. „Sądy chciały ograbić go z kolekcji i przekazać ją do muzeum. Ostatecznie dopiero decyzja ze Strasburga przyniosła sprawiedliwe rozstrzygnięcie. Zwrócono mu karabiny, ale nie zwrócono zdrowia.”

Teraz ta sama, żmudna droga czeka pana Mariana. Widmo ewentualnej kary to jednak dla niego nic, w porównaniu z tym, co biurokracja już zniszczyła – jego ukochaną kolekcję.

Podziel się: