Polacy tłumnie manifestują. Niektórzy dokładnie rozumieją przyczyny sprzeciwu społecznego, a interesując się zawiłościami prawno-społecznymi, potrafią przedstawiać logiczne argumenty w obronie swojego buntu. Inni natomiast wychodzą na ulicę, dołączając do antyrządowych demonstracji, a gdy spyta się ich o konkretne zarzuty wobec rządu, wtedy padają frazesy i bojowe hasła zapożyczone z wiecowych transparentów, a merytoryczną dyskusję wypiera zwyczajne bicie piany.
Te drugie sytuacje wynikają z faktu, że Polacy często idą na łatwiznę, kierując się preferencjami politycznymi i niechęcią do danej partii (czy to rządzącej czy opozycyjnej). Wyłapują informacje, które najbardziej im pasują, układając wszystko w logiczną całość. Nie zadają sobie trudu, aby wgryźć się w kwestie problematycznych spraw, obiektywnie podejść do tematu, posiąść wiedzę z profesjonalnych źródeł, a nie wyłącznie z mediów, których o obiektywność chyba już nikt nie posądza.
Kwintesencją powyższego zjawiska wydaje się być krótka rozmowa dwóch osób, które próbowały zmierzyć się na argumenty.