O aferze z polskim mięsem wołowym z chorych i padłych krów robi się coraz głośniej w kolejnych krajach UE. Tym razem u naszych sąsiadów, w Czechach, opinię publiczną zelektryzowały wiadomości o tym, że czeskie restauracje podawały sprowadzaną z Polski wołowinę, która pochodziła z nielegalnego uboju, jako argentyńskie steki. Oszukani klienci lokali, święcie przekonani, że konsumują luksusowe danie, za potrawy z mięsa wołowego płacili horrendalne rachunki, wynoszące nawet 1000 koron, czyli w przeliczeniu 166 złotych.
– Mięso nie trafiło do żadnej taniej restauracji, to były luksusowe restauracje, zwłaszcza w Pradze. Brali to restauratorzy, którzy proponowali mięso klientom jako argentyńską wołowinę i sprzedawali ją za 1000 koron – potwierdził informacje prasowe czeski minister rolnictwa Miroslav Toman. Polityk nie zdradził jednak, które lokale dopuściły się tego procederu.
Jednocześnie Toman zapewnił, że w przebadanych już partiach mięsa nie znaleziono żadnych pozostałości niedozwolonych leków. Obecnie trwają też badania sprowadzanego z Polski mięsa na obecność salmonelli. Jak stwierdził szef czeskiego resortu rolnictwa, zachodzi konieczność dokładnego sprawdzenia mięsa, gdyż on „nie wierzy w polski system kontroli”.
Z kolei Zbyniek Semerad, szef Państwowego Urzędu Weterynaryjnego, chcąc chyba uspokoić obywateli, zaznaczył, że mięso, które dotarło do Czech, chociaż pochodzi z tej samej rzeźni, w której zabijano i przerabiano chore zwierzęta, „nie musi być groźne”.