Miliony Ukraińców wyjechały z Polski w poszukiwaniu lepszych zarobków, a ci, którzy tutaj pozostali, mogą nie stanowić wystarczającej siły roboczej dla wciąż nadganiającej Zachód, polskiej gospodarki. Zakładając, że podnoszony bardzo często argument polskiego biznesu o „braku rąk do pracy” jest w rzeczywistości sygnalizowaniem niedoboru, nie tyle pracowników samych w sobie, ale „tanich” pracowników, sytuacja Polski jest rzeczywiście nienajlepsza. Będąca przez wiele lat rezerwuarem siły roboczej Ukraina „wyczerpała się”, a w naszym kręgu kulturowym nie ma drugiego tak ludnego kraju, którego obywatele chcieliby migrować do Polski za chlebem. Pozostaje ściągać pracowników z innych części świata i tak się dzieje. Wiadomo już, które nacje najtłumniej ściągają do Polski na „saksy”.
Wojna sprawiła, że Ukraińców pojawiło się w Polsce nawet znacznie więcej, niż mógł wchłonąć nasz rynek pracy, ale to już przeszłość. Wiadomo już, że cała rzesza Ukraińców niekoniecznie chce pracować w Polsce, zwłaszcza od czasu, kiedy drzwi otworzyła przed nimi szeroko zachodnia Europa. Trwająca wojna sprawia, że do pracy w Polsce nie mogą także przyjechać mężczyźni, którzy być może chcieliby, ale nie mogą, bo priorytetem jest walka z Rosją. Wobec tego – przynajmniej na razie – Polska gospodarka nie może liczyć na napływ stamtąd nowych pracowników.
To nimi polski biznes łata dziurę po Ukraińcach. Filipińczycy, Kolumbijczycy, Indonezyjczycy…
Polski biznes już stara radzić sobie bez Ukraińców. W Europie próżno już ich szukać, więc pracodawcy zwrócili się ku Azji, Afryce i Ameryce Południowej. Z badania sondażowego „Migracja 2.0. Polska w globalnej walce o talenty z Azji i Ameryki Łacińskiej”, przeprowadzonego przez EWL Group i Studium Europy Wschodniej UW, wynika, że w 2023 roku mieszkańcom tych kontynentów wydano 275 tys. zezwoleń na pracę w Polsce. Dla porównania – w 2019 roku było to tylko 50 tys. zezwoleń dla mieszkańców Azji i Latynosów.
Zdecydowanie najwięcej napłynęło do Polski Filipińczyków (9,7 tys.) i Kolumbii (5,2 tys.) i Indonezji (6,2 tys.). Popularne jest także ściąganie pracowników z Bangladeszu (4,8 tys.) i Turkmenistanu (2,8 tys.).