Huczne zapowiedzi o modernizacji polskiej armii, w której żołnierze mieliby być uzbrojeni po zęby w najnowocześniejszy sprzęt mają się nijak do rzeczywistości. Okazuje się, że szacowany na kilka mld złotych program być może spali na panewce, a póki co żołnierz polski musi cieszyć się z tego, że w ogóle otrzyma mundur.
Miały być warte miliardy kontrakty dla producentów tysięcy zintegrowanych zestawów nowoczesnego, indywidualnego wyposażenia opracowanego w modernizacyjnym programie „Tytan”. A tymczasem armia ma kłopoty nawet ze skompletowaniem podstawowego żołnierskiego ekwipunku, w skład którego wchodzi broń czy nawet hełm! Żołnierze mogą sobie tylko pomarzyć o sensorach badających ich stan zdrowia, tak samo jak na przykład o supernowoczesnych radiostacjach.
Mało z tego, że armia nie jest wyposażana w nowoczesny sprzęt. Pozycja armii jest na tyle opłakana, że sięga ona po zapasy przewidziane na czas wojny, aby umundurować żołnierzy. Sytuację starają się też ratować wojskowe warsztaty, które odnowią ok. 14 tys. stalowych hełmów, tzw. orzeszków, produkowanych według wzoru z 1967 roku, chociaż już dawno zapowiadano, że żołnierze nie będą ich wkładali na głowy. Remonty te wycenia się na ok. 3 mln zł.
Ministerstwo Obrony Narodowej zapowiada, że w tym roku została zawarta umowa na zakup 100 tys. kompletów mundurów polowych. Przedstawia też lakonicznie plany, które zakładają rozpoczęcie kolejnych procedur przetargowych na zakup mundurów polowych w ilościach zabezpieczających bieżące potrzeby w zakresie określonym w planie zakupu środków materiałowych.
Przypomnijmy, że uruchamiany w 2014 r. program „Tytan” przewidywał na początek zamówienie ok. 14 tysięcy kompletów żołnierskiego uzbrojenia i wyposażenia, z których każdy składa się z 30 elementów. Armia miała wyasygnować docelowo na sprzęt mniej niż 5 mld zł.