Nauczyciel wychowania fizycznego był bezduszny wobec 12-letniego ucznia, który po zajęciach prosił o wodę i mówił, że nie może oddychać. Niedługo później nastolatek zmarł, a w amerykańskich mediach sprawa odbiła się szerokim echem.
Do tragedii doszło w kalifornijskim mieście Lake Elsinore. Pod koniec sierpnia, czyli tuż po rozpoczęciu roku szkolnego w USA, 12-letni Yahshua Robinson zapomniał zabrać ze sobą z domu stroju na zajęcia z wychowania fizycznego.
W związku z tym nauczyciel kazał mu ćwiczyć w ubraniu, które miał na sobie, mimo że na zewnątrz panował 30-stopniowy upadł. 12-latek i jego koledzy z klasy musieli pokonywać kolejne okrążenia wokół boiska. W pewnym momencie Yahshua upadł i stracił przytomność.
Wokół 12-latka od razu pojawiła się grupa rówieśników, natomiast nauczyciel wezwał karetkę pogotowia. Chłopiec trafił do najbliższego szpitala, ale lekarzom nie udało się go uratować – stanęło jego serce. O zgonie dziecka poinformowało biuro szeryfa Riverside w oficjalnym komunikacie.
Pozostali uczniowie zdradzili później, że 12-latek narzekał na złe samopoczucie. – Podszedł do nauczyciela, mówiąc, że potrzebuje wody. Powiedział, że nie może oddychać – powtarzała słowa dzieci ciotka tragicznie zmarłego chłopca. Mówiła też, że matka chłopca, która również jest nauczycielką, apelowała, by przy takim upale nie wypuszczać dzieci na dwór na lekcje w-f.