Wczoraj obejrzałem w telewizji dwie konwencje, jedną Prawa i Sprawiedliwości oraz drugą Koalicji Obywatelskiej i koszmarny sen męczył mnie do białego rana. Śniło mi się bowiem, że mnie jakieś łapiduchy do karetki z ulicy zgarnęły i zawiozły do szpitala. Obok bramy wjazdowej leżał w błocie zadeptany buciorami szyld „TWORKI”, zaś nad bramą ozdobioną girlandami ze stosownie udrapowanych kaftanów bezpieczeństwa ktoś przybił gwoździem nowy szyld z kulfoniastym napisem „POLSKA POSIERPNIOWA”.
W poczekalni rozebrano mnie do naga i w kaftan bezpieczeństwa zakutano, po czym przywiązano mnie do krzesła i posadzono metr przed telewizorem, który się, co minutę automatycznie przełączał się z TVP Info na TVN24. Jakiś poczciwy pielęgniarz mi zdradził, że to w ramach przedwstępnej terapii szokowej mającej służbie szpitalnej w znacznym stopniu ułatwić leczenie. I miał rację poczciwina, bo jak na jednym z tych dwu kanałów mówili, że „to jest dla Polski dobre”, to na drugim nawijali, że „to Polskę niechybnie zgubi”, jak tu mówili, o „łże-elitach”, to w tym samym kontekście tam się zarzekali, iż to „najbardziej wartościowa awangarda”, jak tu przekonywano, że „to tamci kradli”, to tam się zarzekano, że „ci kradną jeszcze więcej”… i tak dalej. Po godzinie tej bestialskiej terapii, jak mi na ekranie zaczęło wyskakiwać „W tyle wizji” przemiennie ze „Szkłem Kontaktowym” i co minuta musiałem patrzeć, a to na deklamującego swe rymy częstochowskie leśnego dziadka Marcina Wolskiego, a to na pitolącego od rzeczy wypłowiałego „lowelasa” Iwaszkiewicza Jerzego dopadł mnie atak drgawek z oczopląsem, – i wtedy uznano, iż stanowię właściwy materiał do leczenia w tymże psychiatryku.
Wtenczas okazało się, że w tym wariatkowie są dwa oddziały, a na Oddziale I ordynatorem jest Jarosław Kaczyński, zaś na Oddziale II tymczasowo ordynuje niejaki Schetyna, ale tylko do powrotu z brukselskiego szkolenia ordynatora Tuska. Ku mojemu przerażeniu okazało się także, że jest to psychiatryk koedukacyjny, co jak to w domach wariatów bywa powodowało niemożliwy do zniesienia harmider, bowiem wzajemnie się nienawidzący pacjenci wspomnianych oddziałów, jak w jakimś małpim gaju, zza oddzielających ich krat, od rana do nocy, co ja mówię, w nocy także, bez przerwy się wzajemnie naparzali, obrzucali wyzwiskami, opluwali, złorzeczyli, oblewali się fekaliami, więcej nie opowiem, bo się wstydzę.
Ale to nie koniec koszmaru. Bowiem w drugim dniu leczenia okazało się, że na Oddziale I szefem zespołu psychiatrycznego jest słynny znachor dusz prawicowych niejaki Antoni Macierewicz, zaś na Oddziale II analogiczną funkcję pełni podobnej klasy świrus, światowej sławy profesor Stefan Niesiołowski, – a mnie natychmiast przyszła do głowy myśl o ucieczce, lecz okazało się, że w szpitalu pod wezwaniem Polski posierpniowej nie ma klamek.
I wtedy rzeczywiście odleciałem, bo w tym koszmarnym śnie objawiły mi się tłumy rozwścieczonych feministek bijących się na noże z walecznymi szwadronami spod znaku Ojca Dyrektora. Feministki zagrzewał do boju stojący na barykadzie Ryszard Petru, marszcząc jedną jedyną bruzdę na swym godnym wodza Nowoczesnej niskim czole, a pod barykadą pijąc z gwinta zacierali ręce hetmani monopolni Palikot z Kijowskim. Zaś po drugiej stronie barykady błogosławione Beata Kępa i Marzena Wróbel, którym Tomasz Terlikowski dzielnie akompaniował wznosili modły do Boga by pomógł jak najszybciej przepchnąć przez Sejm zaostrzoną aborcyjną ustawę.
Ale to dopiero początek nocnego koszmaru, bowiem przyśniło mi się, że na wspólnej gali zorganizowanej przez PiS i Platformę na miss szklanego ekranu wybrano ex aequo panie Julię Piterę i Beatę Mazurek, zaś Mr. Uniwersum kuluarów polityki polskiej jednogłośnie okrzyknięto ex aequo panów Borysa Budkę i Ryszarda Terleckiego, z którymi po zaciętej walce o włos przegrał nie mniej męski Ryszard Kalisz.
Aż raptem straszliwy rejwach się zrobił, bo dziunie od Petru tak się rozwrzeszczały, że choć na jawie komara bym nie zabił, to jednak musiałem własnymi rękami udusić posłanki Joannę Scheuring-Wielgus i Kamilę Gasiuk-Pichowicz. Ale to jeszcze nie koniec, gdyż na ten widok posłanka Krystyna Pawłowicz tak się z radości rozkwiczała, iż żeby było sprawiedliwie, – ją także udusiłem.
Zdawszy sobie sprawę, co narobiłem wyrywałem sobie włosy z głowy. Otaczały mnie dymy i zgliszcza, a jak piasł klasyk „gdzieś w oddali przetaczały się husarie i ułani, powstańcy i marszałkowie, majaczyły, Dzikie Pola i Jasna Góra…”.
Prezesi Rzepliński i Gersdorf przemykali chyłkiem z pochodniami pod nowy Trybunał celem wzniecenia pożaru, sędziowie KRS-u masowo rytuał sepuku popełniali, premier Morawiecki coś po angielsku wykrzykiwał, ale nikt go nie rozumiał, zaś prezydent Duda jak ma w takich razach zwyczaj czynić, – chanukowe świeczki palił. W tle, gros zadowolonych z siebie i życia pacjentów oglądało w telewizji mecze Champions League. Zaś karetki w cyklu całodobowym dowoziły coraz to nowych pacjentów, których po krótkim wywiadzie natury ideologicznej kierowano na oddział pierwszy, bądź drugi.
Jak się obudziłem zlany zimnym potem odruchowo włączyłem telewizor. Gładkomówny poseł Jan Marian Jackowski z maślanymi sarnimi oczami i uduchowioną miną tłumaczył, że przecież z tymi sądami, to tak naprawdę nic złego się nie stało, a znany z cmentarnych negocjacji poseł Schetyna, z tym swoim rozbrajającym uśmiechem Fernandela wmawiał siedzącym przed telewizorami w całym kraju pacjentom Polski posierpniowej, że przecież afera hazardowa, co prawda była, ale jakoby jej nigdy nie było.
I na dobrą sprawę sam już nie wiem, czy nie lepszy był ten koszmarny sen od tego, co na jawie zobaczyłem.
Autorem tekstu jest Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)