W armii czeka nas rewolucja, której na pewno nie spodziewali się wyborcy Prawa i Sprawiedliwości. Do wojska będą powoływani transseksualiści. Przewiduje to projekt rozporządzenia MON kierowanego przez Antoniego Macierewicza w sprawie orzekania o zdolności do czynnej służby wojskowej oraz trybu postępowania wojskowych komisji lekarskich w tych sprawach.
Dokument, który tuż po Bożym Narodzeniu opublikowało Rządowe Centrum Legislacji, ma zastąpić obecnie obowiązujące rozporządzenie z 2004 roku.
Zgodnie z nim transseksualizm nie będzie już widniał na liście schorzeń i ułomności, które powodują niezdolność do czynnej służby wojskowej. Dotąd osoby o takich skłonnościach miały na komisjach wojskowych automatycznie przyznawaną kategorię „E”. Były więc uznawane za trwale i całkowicie niezdolne do czynnej służby wojskowej w czasie pokoju oraz w razie ogłoszenia mobilizacji i w czasie wojny.
Teraz do wojska zawitały postęp i tolerancja. MON bowiem uzasadnia konieczność zmian wytycznymi przedstawionymi przez Europejską Komisję przeciwko Rasizmowi i Nietolerancji (ECRI). Jak czytamy w uzasadnieniu projektu rozporządzenia, ECRI poleciła Polsce „przygotowanie i przedłożenie parlamentowi projektów przepisów lub nowelizacji istniejących regulacji w celu zagwarantowania w polskim prawie równości i godności osób LGBT we wszystkich sferach życia”.
Jeśli rozporządzenie wejdzie w życie w pierwotnym kształcie, oznaczać to będzie, że Polska rządzona przez partię na co dzień przekonującą Polaków o realizowanym przez nią programie narodowym i konserwatywnym, dołączy do „państw postępowych”, takich jak Niemcy, w których obowiązuje ideologia gender.
Dla porównania, prezydent USA Donald Trump zdecydował w lipcu 2017 roku, że osoby transseksualne nie będą powoływane do służby w armii amerykańskiej.