Rząd Izraela zatwierdził plan wydalenia wszystkich afrykańskich imigrantów, głównie z Erytrei i Sudanu, do środkowej Afryki. W państwie tym imigrantów oficjalnie określa się mianem „infiltrów” i najwyraźniej robi się wszystko, aby uwolnić Izrael od niechcianych gości. Przewidziano, że 40 tysięcy uchodźców, którzy przybyli do Izraela w latach 2006-2012, zostanie deportowanych lub osadzonych w więzieniach.
Premier Binjamin Netanjahu kilka dni temu oświadczył, że nie są oni żadnymi uchodźcami, a jedynie imigrantami ekonomicznymi, więc można ich wszystkich usunąć z kraju. Szukając pretekstu na hurtową deportację, premier mówi o tej grupie społeczeństwa, że „stanowi groźbę dla bezpieczeństwa i tożsamości narodu żydowskiego”. Imigrantów nazywa się w Izraelu nie tylko infiltratorami, ale także szczurami czy też rakiem.
Izrael długo walczył z obcokrajowcami, uprzykrzał im życie, upokarzał, odbierał wszelkie prawa, były też rasistowskie pogromy i napaści. Gdy Afrykańczycy zaczęli się buntować, manifestując to w demonstracjach, Izraelczycy postanowili pozbyć się tego problemu raz na zawsze. Pragnienie deportacji czarnoskórych stało się powszechne.
Decyzja o deportacji podoba się skrajnej prawicy europejskiej. Stawia ona za wzór izraelski rasizm i traktowanie muzułmańskich uchodźców. Mimo powszechnej akceptacji planu Knesetu przez Izraelczyków, są też osoby, które krytykują ten plan. Avi Mograbi, izraelski reżyser, jeden z nielicznych przeciwników tej deportacji stwierdził, że Izrael jest rasistowskim krajem, gdzie kwestia czystości rasy pozostaje centralna.
Buntują się też niektórzy piloci, którzy hipotetycznie mieliby zapewnić przelot deportowanym osobom. Ulegli oni namowie tej części społeczeństwa, która jest przeciwna deportacji. Pozarządowa organizacja Zazim poinformowała: – Władze lotnicze i związek zawodowy pilotów otrzymały w sumie ok. 8 tys. obywatelskich wezwań o nieuczestniczenie w deportacji i nie wysłanie uchodźców tam, gdzie ich życiu zagraża niebezpieczeństwo.