W naszych polskich szpitalach pacjenci nie są raczej karmieni wykwintnymi daniami, a wartości kaloryczne też dają wiele do życzenia. Nie zawsze jednak jak się okazuje musimy narzekać na jedzenie podawane na oddziałach szpitalnych. Jedna z czytelniczek serwisu wp.pl opublikowała swoje wrażenia z pobytu na niemieckiej porodówce.
Kiepskie jedzenie w rodzimych placówkach zdrowotnych to norma. Parówki, suchy chleb, niskiej jakości wędlina i bardzo małe porcje – wszyscy to znamy. Często gdy leżymy w szpitalu to ratuje nas rodzina przynosząc domowe jedzenie. Zapewne też wszyscy spodziewamy się ciągle jednak poprawy tego stanu, szczególnie z uwagi na to, że płacimy jako społeczeństwo podatki. Z tego jest zasilana publiczna służba zdrowia. Wydaje się, że szczególnie pacjent, którego organizm jest osłabiony potrzebuje dużej ilości produktów wartościowych odżywczo.
Nie bez powodu wiele kobiet decyduje się wyjechać na poród do szpitali lepszych. Przykładem jest pani Justyna. Akurat mieszka w pobliżu granicy niemieckiej, więc szybko mogła dotrzeć do szpitala w niemieckim Bruehl.
– Gdy zaszłam w ciążę, słyszałam wiele historii, jak wygląda poród w polskim szpitalu. Trzeba błagać o znieczulenie, a jedzenie… suchy chleb i parówka. Dlatego postanowiłam urodzić w Niemczech – mówi w rozmowie w Wirtualną Polską.
Kobieta rzeczywiście nie była rozczarowana po swojej decyzji. Po porodzie podzieliła się też wrażeniami z innymi internautami. W niemieckiej placówce dostała m.in. owoce, chińszczyznę ze świeżymi warzywami, wielozbożowe pieczywo, pudding i spory kawałek ciasta.
Mało tego. Świeżo upieczona mama powiedziała, że dania na tyle było spore, że ich część musiała oddać do zjedzenia mężowi. – W przypadku obiadu były dwa dania do wyboru. Można także zgłosić, że nie je się mięsa i dostaje się posiłki wegetariańskie.
Dodajmy, że była to placówka państwowa. Z naszą opieką gastronomiczną wypadamy więc w stosunku do Niemców rzeczywiście blado.